Każdy mój wyjazd rozpoczyna żmudny research – jak dojechać, gdzie spać, co zwiedzić. Jest to w sumie łatwe, szybkie i nie stwarza z reguły żadnych problemów. Najwięcej czasu poświęcam innej sprawie – co i gdzie zjeść ;-) Mam wrażenie, że to całe zwiedzanie, relaksowanie się, odpoczynek lub wycisk, to tylko drobny dodatek do kulinarnej części wyprawy. I to właśnie znalezieniu informacji dotyczących jedzenia, miejscowej kuchni, miejsc wartych odwiedzenia, potraw godnych zjedzenia, poświęcam najwięcej czasu. I tak było również tym razem. Cała różnica, warta zaznaczenia, polegała na tym, że węgierskiego nie znałem kompletnie (piszę w czasie przeszłym, bo teraz nie znam kompletnie minus jakieś dziesięć słów, które poznałem, choć i tak nie mam całkowitej pewności, czy tylko mi się tak nie wydaje) :-)
Wracając jednak do sedna sprawy. Stron internetowych poświęconych węgierskiej kuchni, w językach zrozumiałych dla mnie, jest oczywiście sporo, ale nie mogąc zweryfikować informacji u źródła ciężko jest im ufać. Mając już jednak jakieś pojęcie o węgierskiej kuchni i na podstawie doświadczeń innych osób wykreował mi się pewien kulinarny krąg zainteresowania. Tenże trzeba było oczywiście natychmiast zawęzić z co najmniej dwóch powodów. Nie pojechałem tam na 6 miesięcy tylko na 6 dni, niby szczegół, ale znaczący ;-) Żołądek, mimo że słusznych rozmiarów, nadal ma pewną kubaturę, która ogranicza jego możliwości. Są one znacznie mniejsze od moich chęci próbowania, kosztowania, smakowania, zachwycania się...
Dziś wpis o śniadaniu, a już wkrótce o wspaniałych obiadach i trochę mniej wspaniałych deserach :-)
Dziś wpis o śniadaniu, a już wkrótce o wspaniałych obiadach i trochę mniej wspaniałych deserach :-)
Langosz z Hali Targowej przy Hold utcai |
Kulinarnie od początku, czyli śniadanko...
Tak więc od początku, co zjeść? Co Wam się kojarzy z Węgrami? Taka pierwsza myśl? Zupa gulaszowa, leczo czy coś innego? Mnie zdecydowanie langosz. Od pierwszej chwili, od postanowienia wyjazdu myślałem tylko o nim. Powiem Wam, że naprawdę dobrze, że pomyślałem. Dobrze, że wcześniej dowiedziałem się gdzie go można kupić, gdzie najlepiej smakuje, bo łatwiej natknąć się na budę z langoszem w Krakowie niż w Budapeszcie.
Langosz to taki węgierski fastfood. Fast jeśli chodzi o kupienie go w okienku (chociaż kolejki się zdarzają), ale już jeśli chodzi o przygotowanie go to nie bardzo. Trzeba włożyć w niego trochę pracy i serca, wiec w dobie wszelkich ogromnych sieci szybkiego jedzenia ludziom nie chce się już bawić w ich przygotowywanie. Takie okienko z langoszami to niezła harówka, a i pieniędzy z tego specjalnie nie ma, bo langosz kosztuje znacznie mniej niż kanapka w McDonaldzie. Jego cena waha się od 200 do 500 forintów (3,00-7,50zł) w zależności od miejsca kupienia i tego z czym został nam podany. Dla porównania na jarmarku we Wrocławiu langosza można było kupić za 15 zł, w Dreźnie 3-4 euro. Hmm, przy takiej cenie to staje się opłacalne, ale czy ktoś będzie chciał tyle zapłacić?
No, ale dość narzekania, bo w końcu pojechałem niesamowicie przygotowany do tego punktu mojej wycieczki. Już na pierwsze możliwe śniadanko zafundowałem sobie pysznego, chrupiącego placka na Hali Targowej przy Hold utcai. Hala ta czynna jest od wczesnych godzin porannych, sporo ludzi przychodzi tam na śniadania. Debreczynki, kaszanka i langosz rządzą. Można się zastanawiać czy takie jedzenie nadaje się na śniadanie?? Nadaje :-) Nawet sobie nie wyobrażałem, że po langoszu na śniadanie po raz pierwszy pomyślę o jedzeniu koło 14.00. Nawet na gałkę lodów nie miałem miejsca.
Wracając do lokalu w tejże hali był to pierwszy zakup langosza w Budapeszcie. No i zaczynają się schody, kilka wariantów do wyboru, ale co to do cholery znaczy?? Z czym ja tego langosza zamówię i jak wypowiedzieć słowa napisane w menu??:-)
Na szczęście niepotrzebnie się martwiłem, pani w okienku przesympatyczna, zęby zjadła na takich językowych niedorajdach jak ja ;-) Za pomocą rąk, kiwania głową, pokazywania składników i kilku języków obcych nam obojgu znanych doszliśmy do porozumienia. Zostałem uświadomiony z czym można sobie zażyczyć langosza i ta bezcenna wiedza towarzyszyła mi przez cały pobyt w Budapeszcie.
Zamówiłem sobie langosza z kwaśną śmietaną i żółtym serem (sajtos-tejfölös lángos). Oczywiście z czosnkiem (fokhagyma), za którym przepadam i który nieodzownie z langoszem mi się kojarzy. Bardzo smaczny, sycący, z ciasta z dodatkiem ziemniaków, ale w trakcie kolejnych dni miałem okazje spróbować lepszych ;-)
Kolejny miałem okazję skosztować na Hali Targowej Lehel csarnok. A właściwie dwa kolejne, bo na tym targowisku są dwa punkty, w których można nabyć langosza. Pierwszy zaraz przy wejściu ze stacji metra, gdzie można nabyć kilka rodzajów langosza, których w innych plackodajniach nie zauważyłem. Ciasto smaczne, mniej tłuste niż to, o którym pisałem powyżej. Natomiast dodatki mnie zaskoczyły. Do standardowej wersji ze śmietaną i serem dołożono warzywka. Co za nowatorstwo, jaki pęd ku zdrowemu jedzeniu :-) Natomiast na niesamowicie bogato podawano langosza z serem i paprykową kiełbasą. Bardziej przypominał mi naszą knyszę niż langosza, też wszystko z niego spadało :-)
Kolejny lokal z langoszami, ten w głębi hali, to niesamowite odkrycie. Gdy tylko zobaczyłem kolejkę ludzi oczekującą na swojego placka i sporą grupę ludzi pałaszujących już nabyte stwierdziłem, że spróbować wypada ;-) Z racji wcześniejszego objedzenia się nabyłem samotnego langosza, bez żadnych dodatków, tylko z samym czosnkiem. Cena śmieszna - 200 forintów. I co się okazało? Że langosz jest bezbłędny, nie jest w ogóle tłusty, jest puszysty wewnątrz, chrupiący na zewnątrz. Jest świeżutki, gorący, dopiero co wyciągnięty z tłuszczu. Oczywiście wróciłem tu innego dnia, kupując już mój śniadaniowy standardzik. Kolejka już od rana, langosz smakował wyśmienicie, będę starał się go podrobić :-)
Jest jeszcze jedna buda z langoszami, którą odwiedziłem - przy Blaha Lujza tér, nieopodal hotelu w którym mieszkałem. Chciałem spróbować go już pierwszego dnia, ale lokal jest otwierany dopiero od 10-11 godziny. Trochę za późno jak dla mnie na śniadanko, więc zdołałem zwiedzić inne przybytki. Tym razem na langosza nabrałem ochoty późnym wieczorem, po całodniowej eskapadzie. Knajpę może otwierają późno, ale zamykają dopiero o 6 rano, więc o każdej porze nocy można zajść tam na porządnego placka. Ruchu wielkiego nie było, to czas między kolacją, a tłumem, który odwiedzi okienko po północy wychodząc z pobliskiej dyskoteki. Trochę trwało zanim go dostałem w swoje łapki, pani go wrzuciła w słabo rozgrzany tłuszcz i miałem obawy, że za dużo go wchłonie. Niepotrzebnie, ciasto było rewelacyjne, langosz puszysty, olbrzymią ilością sera posypany. Podany na gustownym papierze pakowym, który doskonale wchłania tłuszcz :-)
No dobra zapytacie pewnie czy nic innego nie można zjeść na śniadanie w Budapeszcie?? Pewnie, że można tylko po co?? :-)
Najzwyklejsze węgierskie śniadanie nie różni się wiele od naszego. Jest pieczywo, są wędliny i sery. Fakt, że inne niż w Polsce, ale nadal to tylko kanapki. Chleb mi nie smakował kompletnie, nie nadaje się do spożycia, najzwyklejszy dmuchaniec. Nasze parówki zastąpione zostały przez debreczynki, są jajka, omlety, jest kaszanka. Są oczywiście dżemy i miód, musli, jogurty i mleko. Więc skoro jest to co u nas to trzeba jeść to czego nie mamy szans zjeść na codzień :-)
Już wkrótce zaproszę Was na moją wersję langosza z ciasta ziemniaczanego. Tymczasem na trochę informacji o langoszu oraz przepis na pysznego langosza bez ziemniaków zapraszam tutaj:
Langoš, Lángos, Langosz - placek drożdżowy z patelni
A z kuchni węgierskiej polecam jeszcze:
Z nieba mi spadłeś tym wpisem, za trzy tygodnie ruszam do Budapesztu..... też na 6 dni :)
OdpowiedzUsuńTo polecam również poprzedni, przyda się. A i będą oczywiście następne :-)
UsuńJuż przeczytany i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy... i też ruszam z Wrocka, ale autobusowo.
UsuńOj, zazdroszczę! Na studiach posilałam się z koleżanką od czasu do czasu langoszami w jednej budce, które pewnie niewiele miały wspólnego z langoszami, ale i tak się zajadałyśmy. Nie ma już tej budki, ale wspomnienie pozostało :) Zjadłabym z przyjemnością!
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem w jakim mieście studiowałaś :-)
UsuńPrzyznam, ze langoszy w naszym kraju jest jak na lekarstwo. Nie myślę o tym, że chciałbym je na siłę sprowadzać, ale nawet u nas jakieś nasze polskie tradycje szybkiego jedzenia zanikają. We Wrocławiu jest na przykład bardzo mało placków ziemniaczanych, a w Krakowie przy tego typu knajpach ustawiają się niezłe kolejki. Zapiekanki wymierają, knysze też. O tostach już nawet nie wspomnę...
Czy my musimy brać z zewnątrz to co najgorsze, a wyrzucać to dobre??
Witam, zagladam czesto, aczkolwiek do tej pory cichaczem ;). Zazdroszczę podroży i smaku prawdziwego langosza...
OdpowiedzUsuńZycze dalszego odkrywania smaków :)
Pozdrawiam,
Kasia
Można go spokojnie w domu odtworzyć, także zachęcam gorąco :-)
UsuńRównież pozdrawiam...
sprobowalabym :D
OdpowiedzUsuńZły komentarz, bardzo zły ;-)
UsuńLepiej brzmiałoby, zrobiłabym :-D
mniam :) ten langosz to się nawet nie porównuje z tym na jarmarku wrocławskim, bo to co dawali za 15zł to jakaś kpina... jak patrzę na Twoje zdjęcia, to jem oczami! ;)
OdpowiedzUsuńW sumie to o tych wrocławskich langoszach najlepiej zapomnieć ;-) Kilkanaście sztuk, wcześniej upieczonych placków stało sobie i czekało na nieświadomego konsumenta przy kasie ;-) No i ta cena.
UsuńTrzeba się przyzwyczaić, że w naszym mieście wszystko jest drogie, w Krakowie langosz był po 7 zł. Nie jadłem, nie widziałem go nawet, ale sama cena zmusza do refleksji - co z naszym miastem, jest nie tak :-D
Mmm langosze :) Najbardziej lubię takie z żółtym serem, śmietaną i solą :) Mniam.
OdpowiedzUsuńNigdy nie jadłam langoszy i z chęcią zmieniłabym ten stan rzeczy. Czekam na przepis.
OdpowiedzUsuńJak już widziałaś są nawet dwa :-)
Usuń3 łyżki cukru?
OdpowiedzUsuńCześć. Właśnie jestem z żoną w Budapeszcie. Mógłbyś proszę podać gdzie dokładnie znajdowały się te lnagosze obok Twojego hotelu na Blaha Lujza tér?? Pozdrawiamy MM :-)
OdpowiedzUsuń